No ale po tamtej zapaści mirażowej
wyleczyłam się w zasadzie błyskawicznie. Rozeszliśmy się jakoś
w zimie a ja w kwietniu już byłam z powrotem na nogach. Pozbierałam
się wtedy popisowo. Ależ się świetnie czułam tego lata....
Ale wracam do tego, co się wtedy stało
z rzeczywistością. Więc Miraż stwierdził, że nie jestem
wystarczająco zdrowa i … znów stałam się chora.
Rzeczywistość była namacalna i prawdziwa, a on powiedział, że
nie jest prawdziwa i wtedy stała się znów nieprawdziwa.
Wierzyłam, że to prawda, że mogę być prawdziwa i rzeczywista,
ale on znalazł w internecie, że tylko manipuluję sama sobą. Może
to prawda, może wtedy kiedy wydawało mi się, że staję się
„prawdziwą sobą” stawałam się tylko klonem Miraża, a moje
prawie-mistyczne doświadczenie prawdy i harmonii było nędznym,
tandetnym kłamstwem. Ale czułam że to prawda i byłam tą prawdą
głęboko wzruszona... Kolejne fałszywe oświecenie.
A więc znowu wracam do pytania, o moje
pamiętniki, które poszły z dymem. Czy była w nich prawda o
mnie, którą tak rozpaczliwie wtedy starałam się przecież
wydobyć na powierzchnię? Ten nierealny świat pełen dziwnych
wzruszeń, eh. Czy może bardziej prawdziwe jest to, co myślę
teraz? Co teraz piszę? Może to jest bardziej realne, że myliłam
się co do siebie, co do rodziny, w której się wychowałam?
To wszystko właśnie są pomięte nicki. Nicki, którymi
nazywasz siebie w wirtualnej przestrzeni, kiedy nadajesz sobie jakąś
tożsamość, żeby potem ją porzucić. Najpierw wygładzasz przed
sobą stronę internetową i umieszczasz na niej kolejny zapis
siebie, a potem mniesz ją i wrzucasz do śmieci. A potem te śmieci
palisz w kotle do centralnego.
A potem piszesz na nowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz