środa, 30 listopada 2016

stary mur


Wrzeciono Bólu

Teraz mała dygresja na temat Bólu jako takiego. według mojej klasyfikacji występują dwa główne rodzaje bólu: jeden się nazywa Ból Do Zniesienia i nazywam go tak zwanym Wrzecionem Bólu. Rdzeniem wrzeciona jest właśnie Ból, który owija wokół siebie rzeczywistość jak osnowę, zniekształcając ją nie do poznania. Ale to jest Ból Do Zniesienia. On nigdy mnie nie opuszcza, odkąd sięgam pamięcią. Bez tego Bólu przeżyłam może rok, jak by pozbierać z całego życia. A mam 35 lat.

Ale Drugi Ból jest Bólem Nie Do Zniesienia, co oznacza z definicji, że nie możesz go znieść, bo to on znosi ciebie. Znosi każdy opór, każdy rodzaj ustrukturyzowanej materii. Według mojej logiki powinien on więc nieść natychmiastową śmierć. Wnioskując dalej, powinien też sam siebie znosić, bo kiedy rozpadnie się struktura będąca w stanie go doświadczać, powinien zniknąć i on sam. W krótkim spięciu, jak porażenie prądem. Ale jakimś niezrozumiałym dla mnie sposobem... (fuck!) tak się wcale nie dzieje w życiu... Myślałam nad tym paradoksem miesiącami i nie doszłam do żadnego wniosku. Po prostu tak jest: coś w tobie ciągle go czuje, mimo że zgodnie z logiką nie ma już w tobie nic, co by mogło go odczuwać. Wręcz przeciwnie, czujesz całą swoją pełnią, pełnię tego bólu.

wtorek, 29 listopada 2016

konstrukt poddajacy sie rozbiórce

No i wtedy zrobił się znowu ciemno i straszno i najpierw takie fale jakby zapadania mnie nachodziły ale udawało mi się je jakoś odpychać od siebie. Nie nie, tłumaczyłam sobie, to się nie stanie znowu. Od ostatniej zapaści minęło wiele lat a ja przez ten czas mozolnie wydzielałam różne części w moim mózgu żeby je ze sobą skonfrontować i uzgodnić. I wiem, że się udało, bo bolało jak to robiłam. To znaczy, że rozrywałam gdzie trzeba i sklejałam na nowo, tym razem z sensem. Te przedszkolne darciuchy (no kurde, każdy w naszym wieku pamięta chyba obrazki z darciuchów), to może nie jest autoportret jaki zamieszczasz potem w CV, ale w każdym razie przedstawia z grubsza ciebie.

Bezsenność. Wszystko to były widocznie fałszywe oświecenia, bo po mniej więcej dwóch tygodniach od kiedy Miraż ze mną zerwał, spirala nieśpi-reala tak się znów nakręciła, że pękła.

Ale jaki to był ten dźwięk pękania! Nie jakiś tam suchy trzask zeschniętego na wiór ciała, nie jakiś tam metaliczny szczęk zepsutego mechanizmu. Żywe ciało, pulsujące krwią i duszą i czym tam jeszcze musiało to znieść, to całe pękanie. Pojawiła się nagle szczelina, a z tej szczeliny wystrzelił dźwięk bardzo czysty i wysoki, wibrujący tak szybko, że nie dało się za nim nadążyć myślą. Czyściutki, wręcz krystaliczny ból, cienki i ostry jak szpila, jak oślepiające światło. Taki dźwięk piiiiiiiiiiiiiiiiiii który oznajmia, że serce przestało bić albo że bębenki w uszach popękały, albo dokładniej i jedno i drugie. Czułam jego porażającą potęgę, był tak silny, że myślałam, że nawet atomy w moim ciele się porozpadają. A co dopiero jakaś tam głupia osobowość, zdemaskowana już dawno przez Buddę jako konstrukt poddający się rozbiórce.

poniedziałek, 28 listopada 2016

stara opona

Stara opona w lesie.

"Wistość tych rzeczy nie jest z świata tego"

No i oczywiście moją diagnozę borderline w pełni potwierdził również doktór nauk bliżej nieokreślonych acz niezwykle ważkich, niejaki Miraż- Mariaż Miron, niegdyś obiekt mojego beztroskiego uwielbienia. Powiedziałam mu o moim przeszłym byciu przypadkiem spoza deklinacji, (o derywacji od deprywacji), a on, przeczytawszy na internetach ten choroskop-kalejdoskop, jaki gwiezdne fatum wyznaczyło dla każdego bezgranicznego pogranicznika, dokonał wynurzenia na powierzchnię odmętów swojej duszy, za pomocą peryskopu, w którym zamontował swoje wszystkowidzące trzecie oko i z niezachwianą pewnością siebie stwierdził „Oj, to jesteś po prostu cała ty, Zuzu!”. Wszystko mu się zgodziło. No i jakoś tak tak niedługo później stwierdził że chyba jednak się zupełnie się we mnie odkochał.

Ciekawa rzecz się wtedy stała z rzeczywistością. Przez kilka miesięcy, zanim spotkałam rzeczonego Miraża ( zupełnie szczerze urzeczonego od pierwszych chwil moją osobą) było ze mną znów całkiem średnio, raczej do dupy. To znaczy Wistość tych rzeczy była nie ze świata tego, parafrazując Witkiewicza. Coś było niewątpliwie na rzeczy, ale nie była to wistość. No a kiedy spotkałam Miraża, wistość nagle znów przeszła do rzeczy, tłumacząc się z niewinną i nicnierozumiejącą miną, że w ogóle siedziała w pokoju cały boży dzień i nic nie wie o żadnych straszliwych anomaliach, jakie rzekomo miały wcześniej miejsce. Czyli jakgdyby nigdy nic, znów byłam nagle zupełnie uzdrowiona. I wierzyłam w to szczerze i powiedziałam Mirażowi, że ta cała nierzeczywistość to już przeszłość.

No ale wtedy Miraż widocznie stwierdził, że nie jestem normalna (bo przeczytał to w internecie) i że on nie będzie orał na ugorze, ani gorzał na umorze, że nie będzie może-może, i że oficjalnie i nieodwołalnie umarza śledztwo w tej całej wątpliwej sprawie.

Tak jak natura chciała -
on uronił ze trzy łzy, ja dałam duszy i ciała.

niedziela, 27 listopada 2016

Plama

Intrygująca plama na murze.

diagnoza

 4 lata temu w szpitalu zdiagnozowano mi schizofrenię prostą. Nie wiem kompletnie co to jest schizofrenia prosta. I chyba nie wie tego nikt. W internetach czytamy: „Rozpoznanie takiego typu choroby jest rzadkie (w Polsce 1%), a jego rzeczywiste występowanie jest podawane w wątpliwość”. O ile jednostka chorobowa w ogóle istnieje, nie ma w niej żadnych objawów wytwórczych, czyli halucynacji i innych urojeń. „Istotą ma być postępujący, bardzo powolny proces „obniżania się linii życiowej”, wycofywania się, izolacji, utraty celów i dziwacznych zachowań”. To nie ja. Kojarzy się to bardziej z "Obcym" Camusa.


Jeśli dobrze liczę, 4 psychiatrzy i ze czterej psychologowie zgodzili się co do tej mojej diagnozy (borderline), niektórzy z nich nawet całkiem niezależnie od siebie, bo czasem szłam gdzieś jak pamiętam tylko ze świstkiem nabazgranym w stylu „Pomóżcie tej biednej dziewczynie w Czcigodnych Murach Waszej Placówki, ponieważ nie ulega mojej wątpliwości że jest zdrowo pojebana, podpisano doktor i psychoterapeuta dyplomowany”. W każdym razie tę diagnozę (borderline) wystawiano mi zawsze, na podstawie godzin rozmów, wykonanych testów i rożnych oględzin. A o schizofrenię prostą podejrzewano mnie tylko raz , na podstawie testów ale za to lichego wywiadu. Potem znajoma mojej siostry – psychiatra pracująca w szpitalu, w którym zdiagnozowano mi schizofrenię – przejrzała moje papiery i powiedziała, że ani na podstawie testów ani wywiadu, nie można u mnie stwierdzić tej choroby. W każdym razie borderline – znów, o ile ta jednostka chorobowa w ogóle istnieje - też ma w sobie elementy „schizofrenii”. Czyli psychotyczne. Do tej pory niestety nie wiem, które objawy mojej choroby są psychotyczne, które nerwicowe. Miałam milion najprzedziwniejszych "jazd". Wydawało mi się, że mojej ręce nie są moje. Miałam w głowie dilej jak po trawie. Kiedy zamykałam oczy, widziałam krzyczące mi prosto w gębę trupie twarze. Wszystko było ponure, krzykliwe, kanciaste i pełne grozy. Ale dziś, spacyfikowana olanzapiną, nie czuję już nic.

Pamiętniki

Przez prawie całe swoje życie lat pisałam „pamiętniki”. Zaczęłam kiedy miałam 10 lat. Najpierw były to głównie afektacje w związku z kwitnącymi kwiatkami na wiosnę. Egzaltacje, które bolały jakimś ostrym, niepojętym bólem. Potem zawiłe rozważania filozoficzne w których gubiłam się co drugie zdanie plus ciężka jak powieki po nieprzespanej nocy tematyka ultraneurotyczna, przetykana bardzo bardzo złymi wierszami. Było tego chyba z kilkanaście zeszytów, jeżących się od zasuszonych listków, zdjęć, starych biletów po kinie i korków po winie, gumek od majtek.

Tak czy inaczej, cały ten zbiór poszedł zeszłej zimy w cholerę, spalony przeze mnie w kotle do centralnego. I to wcale nie w związku z żadnym wielkim rytuałem, tylko dlatego, że mój ojciec coraz częściej mnie pytał

„a ja właściwie czytałem w twoim pamiętniku, że ty wtedy ... „

No tak, wcześniej owe historyczne zapisy gwałciła znowu Monia, dopisując gdzieniegdzie na marginesie uwagi w stylu „a teść piardnął”.

Dobra, tak naprawdę nie chciałam wcale tego wszystkiego pamiętać.

No i czy to w ogóle była prawda? Trzeba sobie zadać w końcu to pytanie. Niby wszystkie fakty zostały tam niezbicie udokumentowane. To niby była najprawdziwsza prawda o mnie. Najlepszy wgląd w to, dlaczego 13 lat temu nieodwołalnie mi odbiło. No ale jak to jest możliwe, że teraz moje przemyślenia podważają to, co kiedyś było przeżyciem tak realnym i dogłębnym? Tak realnym, że eliminowało każdą inną, nawet najbardziej oczywistą realność? Nawet taką na przykład jak realność mojej osoby i jej istnienia w świecie? Taką jak realność mojego imienia i nazwiska? Nazwiska jak wyzwiska. To co naprawdę realne nie jest takie łatwe do ustalenia, kiedy w twoją historię włączają się wątki psychotyczno-neurotycze.

Więc, podsumowując całe nudziarstwo poprzedniego akapitu – kiedy przeżywałam „prawdziwą rzeczywistość” mojego życia (zarejestrowaną w moich pamiątnikach), wtedy to właśnie treścią mojego doświadczenia było odrealnienie. A teraz znów doświadczam „urealnienia”, przez negację faktu tamtego (realnego przecież do cholery) przeżycia. Ale czy to urealnienie znów nie jest sfingowane?

Czyli jeszcze raz, tylko, że o wiele prościej: chodzi mi o derealizację i depersonalizację, przy czym jakoś nigdy nie udało mi się dojść czy to są właśnie te elementy psychotyczne czy może coś innego. Przepraszam za terminologię zapewne rozbieżną z właściwą, obecnie nam panującą psychopatologią. Nie mogłam się nigdy połapać w tych klasyfikacjach, bo na terapii wręcz zabraniano nam o tym czytać. Chodziło oczywiście o to, żeby nie bić kogoś po głowie miażdżącym obuchem medycznego młota pod tytułem „na ciebie jest taka a taka nazwa w grubej książce w związku z czym masz zdrowo przeeee jeeee baaaaa neeeeeeeee”. No i chyba też, żeby pacjent nie zidentyfikował się zbytnio ze swoją chorobą, nie popadł w użalanie się nad sobą. Dobra strategia jak na leczenie. I chyba porządnie mi ją wpoili, bo teraz naprawdę sram na to z wysokości, czy mam schizofrenię prostą czy raczej zaburzenia osobowości typu borderline. Cokolwiek to może znaczyć borderline.

Wiem tylko to, co jest moim doświadczeniem. Realnym wtedy kiedy jest nierealne i nieprawdziwym wtedy kiedy jest realne.