wtorek, 6 grudnia 2016

derealizacja

No ale to jeden z bardzo niewielu przypadków, kiedy naprawdę widziałam rzeczy, których nie było, nie mogło być. Trochę trudno się w tym połapać, prawda? Bo przecież na początku wspomniałam o derealizacji, od-realnieniu. A potem piszę, że zawsze byłam w dobrym kontakcie z faktami. Nie ma w tym nic sprzecznego. Derealizacja to co innego niż halucynacje, to coś wręcz zupełnie odwrotnego. To uczucie, że znajdujesz się w jakimś złowieszczym śnie, gdzie wszystko jest dziwne i wrogie, nasączona nastrojem grozy i niesamowitości najeżone ostrymi krawędziami i zaskakującymi kształtami. Ale pomimo okropnego poczucia nieadekwatności, mówisz, działasz zupełnie normalnie, logicznie, we wspólnej międzyludzkiej przestrzeni. Z halucynacjami jest inaczej. Wydaje ci się właśnie, że wszystko jest w zupełnym porządku, nie masz żadnych podejrzeń co do autentyczności tego co percypujesz, podczas gdy twoje interakcje z otoczeniem... no cóż.... fatal error. Moja nierzeczywistość zawsze dotyczyła pomieszania uczuć, interpretacji, a nie zaburzenia w postrzeganiu związków przyczynowo-skutkowych. Oczywiście czasem bardzo „rwała” mi się pamięć krótko i długoterminowa, co utrudniało procesy myślowe, ale to raczej można porównać do poważnych zaburzeń koncentracji, jakiegoś okropnego splątania i letargu. Ale zasada myślenia pozostawała jednak logiczna. Przy czym to dziwne zawieszanie się zostało sklasyfikowane przez mojego psychiatrę właśnie jako psychotyczne.

Nigdy nie wiedziałam co właściwie jest we mnie psychotycznego a co neurotycznego, gdzie przebiega ta granica z punktu widzenia lekarzy. Ja sama widzę to w ten sposób, że ten sam lęk, który wywala mnie poza rzeczywistość, jest przyczyną poczucia derealizacji, paradoksalnie również chroni mnie przed zupełnym psychotycznym odjechaniem w oderwane dziedziny bytu. Trudno to wytłumaczyć, ale tak zawsze czułam. Strach, ból, który odkształca mój odbiór świata i samej siebie, równocześnie okazuje się bardzo pomocny, kiedy czuję, że naprawdę odpływam. Jak chlust zimnej wody prosto w twarz. Dlatego napisałam, że utrzymuję równowagę pomiędzy neurozą a psychozą, że to jedyna równowaga, jaką jestem w stanie osiągnąć. Lęk, przez który choruję, równocześnie mnie leczy. Czy to w ogóle jest zrozumiałe dla kogokolwiek oprócz mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz