No ale to jeden z bardzo niewielu
przypadków, kiedy naprawdę widziałam rzeczy, których
nie było, nie mogło być. Trochę trudno się w tym połapać,
prawda? Bo przecież na początku wspomniałam o derealizacji, od-realnieniu. A
potem piszę, że zawsze byłam w dobrym kontakcie z faktami. Nie ma
w tym nic sprzecznego. Derealizacja to co innego niż halucynacje, to coś wręcz zupełnie odwrotnego. To uczucie, że znajdujesz się w
jakimś złowieszczym śnie, gdzie wszystko jest dziwne i wrogie,
nasączona nastrojem grozy i niesamowitości najeżone ostrymi
krawędziami i zaskakującymi kształtami. Ale pomimo okropnego
poczucia nieadekwatności, mówisz, działasz zupełnie
normalnie, logicznie, we wspólnej międzyludzkiej przestrzeni.
Z halucynacjami jest inaczej. Wydaje ci się właśnie, że wszystko
jest w zupełnym porządku, nie masz żadnych podejrzeń co do
autentyczności tego co percypujesz, podczas gdy twoje interakcje z
otoczeniem... no cóż.... fatal error. Moja nierzeczywistość
zawsze dotyczyła pomieszania uczuć, interpretacji, a nie zaburzenia
w postrzeganiu związków przyczynowo-skutkowych. Oczywiście
czasem bardzo „rwała” mi się pamięć krótko i
długoterminowa, co utrudniało procesy myślowe, ale to raczej można
porównać do poważnych zaburzeń koncentracji, jakiegoś
okropnego splątania i letargu. Ale zasada myślenia pozostawała
jednak logiczna. Przy czym to dziwne zawieszanie się zostało
sklasyfikowane przez mojego psychiatrę właśnie jako psychotyczne.
Nigdy nie wiedziałam co właściwie
jest we mnie psychotycznego a co neurotycznego, gdzie przebiega ta
granica z punktu widzenia lekarzy. Ja sama widzę to w ten sposób,
że ten sam lęk, który wywala mnie poza rzeczywistość, jest
przyczyną poczucia derealizacji, paradoksalnie również
chroni mnie przed zupełnym psychotycznym odjechaniem w oderwane
dziedziny bytu. Trudno to wytłumaczyć, ale tak zawsze czułam.
Strach, ból, który odkształca mój odbiór
świata i samej siebie, równocześnie okazuje się bardzo
pomocny, kiedy czuję, że naprawdę odpływam. Jak chlust zimnej
wody prosto w twarz. Dlatego napisałam, że utrzymuję równowagę
pomiędzy neurozą a psychozą, że to jedyna równowaga, jaką
jestem w stanie osiągnąć. Lęk, przez który choruję,
równocześnie mnie leczy. Czy to w ogóle jest
zrozumiałe dla kogokolwiek oprócz mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz