„Dziadu, przewracaj się do cholery,
bo... No. Idealnie.” Mój ojciec gra właśnie na komputerze
w najnudniejszą grę na świecie. Strzelasz z armaty do jakichś
lichych zabudowań, nędzna grafika, możesz manipulować tylko dwoma
parametrami, to znaczy impetem wyrzutu bomby i kątem nachylenia
lufy. A potem rakieta leci i leci, i leci, bo komputer jest tak
stary, że z trudem przetwarza animację. No a mój ojciec
przez cały czas „No leć dziadu”. Hehehehehe. Gra swoja drogą
podobna do angry birds, czym ci ludzie się zachwycają?
A ja, w tym samym pokoju, leżę na
łóżku pod kocem i piszę te wy-nóżenia, w krórych
mnie nikt nie wy-ręczy. Jak to się stało, że przetrwałam te
wszystkie cholerne minuty i sekundy? Czy teraz jestem już zdrowsza?
To pewnie chwilowy przystanek, a potem znów ostra jazda gołą
dupą po kupie żwiru, na sam dół. Moja psychiatra twierdzi,
że jestem teraz mniej psychotyczna, że to wielki postęp. A ja,
szczerze powiedziawszy, czuję się nie tylko mniej psychotyczna, ale
też w ogóle mniej jakakolwiek. Ustała wszelka nienawiść a
wraz z nią wszelka miłość. Ustała jaskrawość, a wraz z nią
wszystkie moje zainteresowania. Muzyka, sport, książki. I zniknęła
wola walki. Teraz leżę i się nie ruszam i zupełnie nie interesuje
mnie to, co się dalej ze mną stanie. Że powinnam dokończyć
studia podyplomowe, znaleźć pracę, wyprowadzić się do większego
miasta, gdzie mam lub mogę mieć jakichkolwiek znajomych, znaleźć
sobie kogoś, schudnąć, wziąć się za siebie.
Leżę odłogiem z odwłokiem w
barłogu, zło-gu.
Nie łkasz już, bo łgasz,
łgaszczesz się po głowie.
I w słodkim letargu handlujesz na
targu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz