wtorek, 6 grudnia 2016

fałszywe wspomnienie

Bo podobno każdy ma coś takiego co się nazywa fałszywe wspomnienia. Ja na przykład mam zajebiste i to ewidentnie fałszywe wspomnienie, które sobie zresztą całkiem niedawno uświadomiłam. Zawsze w zasadzie to pamiętałam i jakoś tam bezwiednie zahaczałam myślą, nawet dość często, tak jak się językiem od czasu do czasu sprawdza dziurę w zębie. Nie to, żeby mnie to jakoś szczególnie frapowało, ale istniało niewątpliwie.

 I istniał ten poranek, kiedy szłam do szkoły, jak zwykle w tempie Korzeniowskiego, wychodząc z domu dokładnie trzy po siódmej, żeby zdąrzyć na siódmą piętnaście. Liceum imienia Joachima Chreptowicza. Szłam w dół koło Kirkutu, ulicą Sienkiewicza i chciałam skręcić żeby przeciąć park, zrobić ten niezbędny skrót, który pozwalał mi zawsze zdążyć w ostatniej chwili, ale na czas. Już chciałam więc skręcić, aż tu widzę na ścieżce faceta. I widzę go jeszcze z ulicy Sienkiewicza, więc jakieś pięćdziesiąt albo więcej metrów ode mnie. Facet stoi na środku ścieżki, i jak to można by poetycko określić, „wspiera trębacza”. Albo „poleruje pazura”. Czyli po prostu obrzydliwie, ostentacyjnie trzepie prącie. Kurde. I pamiętam to naprawdę wyraźnie, jak stoi tam sobie, w połowie górki, pod drzewami i trzyma w ręku swój „członek męski”, który jednak... jest wielki i długi na jakieś 40 centymetrów, i przypomina różowego, grubego węża, bo gnie się w jego ręce, jakby nie do końca we wzwodzie ale jednak jakoś pełen wigoru i charakteru w tej repetytywnej interakcji z pieszczącą go dłonią. Mężczyzna robi to bardzo powoli, z uwagą i stoi zwrócony do mnie bokiem, przodem w kierunku drzew, skoncentrowany patrzy na swoje przyrodzenie... 

W ogóle nic tu się nie trzyma kupy, to chyba oczywiste. Ale pamiętam dokładnie, że to wyglądało właśnie tak i pamiętam jak klęłam, bo musiałam nadłożyć drogi i ominąć cały Kierkut przez ulicę Mickiewicza, spóźniając się oczywiście na lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz