No i oczywiście moją diagnozę
borderline w pełni potwierdził również doktór nauk
bliżej nieokreślonych acz niezwykle ważkich, niejaki Miraż-
Mariaż Miron, niegdyś obiekt mojego beztroskiego uwielbienia.
Powiedziałam mu o moim przeszłym byciu przypadkiem spoza
deklinacji, (o derywacji od deprywacji), a on, przeczytawszy na
internetach ten choroskop-kalejdoskop, jaki gwiezdne fatum wyznaczyło
dla każdego bezgranicznego pogranicznika, dokonał wynurzenia na
powierzchnię odmętów swojej duszy, za pomocą peryskopu, w
którym zamontował swoje wszystkowidzące trzecie oko i z
niezachwianą pewnością siebie stwierdził „Oj, to jesteś po
prostu cała ty, Zuzu!”. Wszystko mu się zgodziło. No i jakoś tak
tak niedługo później stwierdził że chyba jednak się
zupełnie się we mnie odkochał.
Ciekawa rzecz się wtedy stała z
rzeczywistością. Przez kilka miesięcy, zanim spotkałam rzeczonego
Miraża ( zupełnie szczerze urzeczonego od pierwszych chwil moją
osobą) było ze mną znów całkiem średnio, raczej do dupy.
To znaczy Wistość tych rzeczy była nie ze świata tego,
parafrazując Witkiewicza. Coś było niewątpliwie na rzeczy, ale
nie była to wistość. No a kiedy spotkałam Miraża, wistość
nagle znów przeszła do rzeczy, tłumacząc się z niewinną i
nicnierozumiejącą miną, że w ogóle siedziała w pokoju
cały boży dzień i nic nie wie o żadnych straszliwych anomaliach,
jakie rzekomo miały wcześniej miejsce. Czyli jakgdyby nigdy nic,
znów byłam nagle zupełnie uzdrowiona. I wierzyłam w to szczerze i powiedziałam Mirażowi, że ta cała nierzeczywistość
to już przeszłość.
No ale wtedy Miraż widocznie
stwierdził, że nie jestem normalna (bo przeczytał to w internecie)
i że on nie będzie orał na ugorze, ani gorzał na umorze, że nie
będzie może-może, i że oficjalnie i nieodwołalnie umarza
śledztwo w tej całej wątpliwej sprawie.
Tak jak natura chciała -
on uronił ze trzy łzy, ja dałam
duszy i ciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz