wtorek, 29 listopada 2016

konstrukt poddajacy sie rozbiórce

No i wtedy zrobił się znowu ciemno i straszno i najpierw takie fale jakby zapadania mnie nachodziły ale udawało mi się je jakoś odpychać od siebie. Nie nie, tłumaczyłam sobie, to się nie stanie znowu. Od ostatniej zapaści minęło wiele lat a ja przez ten czas mozolnie wydzielałam różne części w moim mózgu żeby je ze sobą skonfrontować i uzgodnić. I wiem, że się udało, bo bolało jak to robiłam. To znaczy, że rozrywałam gdzie trzeba i sklejałam na nowo, tym razem z sensem. Te przedszkolne darciuchy (no kurde, każdy w naszym wieku pamięta chyba obrazki z darciuchów), to może nie jest autoportret jaki zamieszczasz potem w CV, ale w każdym razie przedstawia z grubsza ciebie.

Bezsenność. Wszystko to były widocznie fałszywe oświecenia, bo po mniej więcej dwóch tygodniach od kiedy Miraż ze mną zerwał, spirala nieśpi-reala tak się znów nakręciła, że pękła.

Ale jaki to był ten dźwięk pękania! Nie jakiś tam suchy trzask zeschniętego na wiór ciała, nie jakiś tam metaliczny szczęk zepsutego mechanizmu. Żywe ciało, pulsujące krwią i duszą i czym tam jeszcze musiało to znieść, to całe pękanie. Pojawiła się nagle szczelina, a z tej szczeliny wystrzelił dźwięk bardzo czysty i wysoki, wibrujący tak szybko, że nie dało się za nim nadążyć myślą. Czyściutki, wręcz krystaliczny ból, cienki i ostry jak szpila, jak oślepiające światło. Taki dźwięk piiiiiiiiiiiiiiiiiii który oznajmia, że serce przestało bić albo że bębenki w uszach popękały, albo dokładniej i jedno i drugie. Czułam jego porażającą potęgę, był tak silny, że myślałam, że nawet atomy w moim ciele się porozpadają. A co dopiero jakaś tam głupia osobowość, zdemaskowana już dawno przez Buddę jako konstrukt poddający się rozbiórce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz