No i wtedy zrobił się znowu ciemno i
straszno i najpierw takie fale jakby zapadania mnie nachodziły ale
udawało mi się je jakoś odpychać od siebie. Nie nie, tłumaczyłam
sobie, to się nie stanie znowu. Od ostatniej zapaści minęło wiele
lat a ja przez ten czas mozolnie wydzielałam różne części w
moim mózgu żeby je ze sobą skonfrontować i uzgodnić. I
wiem, że się udało, bo bolało jak to robiłam. To znaczy, że
rozrywałam gdzie trzeba i sklejałam na nowo, tym razem z sensem. Te
przedszkolne darciuchy (no kurde, każdy w naszym wieku pamięta
chyba obrazki z darciuchów), to może nie jest autoportret
jaki zamieszczasz potem w CV, ale w każdym razie przedstawia z
grubsza ciebie.
Bezsenność. Wszystko to były
widocznie fałszywe oświecenia, bo po mniej więcej dwóch
tygodniach od kiedy Miraż ze mną zerwał, spirala nieśpi-reala tak
się znów nakręciła, że pękła.
Ale jaki to był ten dźwięk pękania!
Nie jakiś tam suchy trzask zeschniętego na wiór ciała, nie
jakiś tam metaliczny szczęk zepsutego mechanizmu. Żywe ciało,
pulsujące krwią i duszą i czym tam jeszcze musiało to znieść,
to całe pękanie. Pojawiła się nagle szczelina, a z tej szczeliny
wystrzelił dźwięk bardzo czysty i wysoki, wibrujący tak szybko,
że nie dało się za nim nadążyć myślą. Czyściutki, wręcz
krystaliczny ból, cienki i ostry jak szpila, jak oślepiające
światło. Taki dźwięk piiiiiiiiiiiiiiiiiii który oznajmia,
że serce przestało bić albo że bębenki w uszach popękały, albo dokładniej i jedno i drugie. Czułam jego porażającą potęgę, był
tak silny, że myślałam, że nawet atomy w moim ciele się
porozpadają. A co dopiero jakaś tam głupia osobowość,
zdemaskowana już dawno przez Buddę jako konstrukt poddający się
rozbiórce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz