Tak czy inaczej, cały ten zbiór
poszedł zeszłej zimy w cholerę, spalony przeze mnie w kotle do
centralnego. I to wcale nie w związku z żadnym wielkim rytuałem,
tylko dlatego, że mój ojciec coraz częściej mnie pytał
„a ja właściwie czytałem w twoim
pamiętniku, że ty wtedy ... „
No tak, wcześniej owe historyczne
zapisy gwałciła znowu Monia, dopisując gdzieniegdzie na marginesie
uwagi w stylu „a teść piardnął”.
Dobra, tak naprawdę nie chciałam
wcale tego wszystkiego pamiętać.
No i czy to w ogóle była
prawda? Trzeba sobie zadać w końcu to pytanie. Niby wszystkie fakty
zostały tam niezbicie udokumentowane. To niby była najprawdziwsza
prawda o mnie. Najlepszy wgląd w to, dlaczego 13 lat temu
nieodwołalnie mi odbiło. No ale jak to jest możliwe, że teraz
moje przemyślenia podważają to, co kiedyś było przeżyciem tak
realnym i dogłębnym? Tak realnym, że eliminowało każdą inną,
nawet najbardziej oczywistą realność? Nawet taką na przykład jak
realność mojej osoby i jej istnienia w świecie? Taką jak realność
mojego imienia i nazwiska? Nazwiska jak wyzwiska. To co naprawdę
realne nie jest takie łatwe do ustalenia, kiedy w twoją historię
włączają się wątki psychotyczno-neurotycze.
Więc, podsumowując całe nudziarstwo
poprzedniego akapitu – kiedy przeżywałam „prawdziwą
rzeczywistość” mojego życia (zarejestrowaną w moich
pamiątnikach), wtedy to właśnie treścią mojego doświadczenia
było odrealnienie. A teraz znów doświadczam „urealnienia”,
przez negację faktu tamtego (realnego przecież do cholery)
przeżycia. Ale czy to urealnienie znów nie jest sfingowane?
Czyli jeszcze raz, tylko, że o wiele
prościej: chodzi mi o derealizację i depersonalizację, przy czym
jakoś nigdy nie udało mi się dojść czy to są właśnie te
elementy psychotyczne czy może coś innego. Przepraszam za terminologię zapewne rozbieżną z właściwą, obecnie nam panującą
psychopatologią. Nie mogłam się nigdy połapać w tych
klasyfikacjach, bo na terapii wręcz zabraniano nam o tym
czytać. Chodziło oczywiście o to, żeby nie bić kogoś po głowie
miażdżącym obuchem medycznego młota pod tytułem „na ciebie
jest taka a taka nazwa w grubej książce w związku z czym masz
zdrowo przeeee jeeee baaaaa neeeeeeeee”. No i chyba też, żeby
pacjent nie zidentyfikował się zbytnio ze swoją chorobą, nie
popadł w użalanie się nad sobą. Dobra strategia jak na leczenie.
I chyba porządnie mi ją wpoili, bo teraz naprawdę sram na to z
wysokości, czy mam schizofrenię prostą czy raczej zaburzenia
osobowości typu borderline. Cokolwiek to może znaczyć borderline.
Wiem tylko to, co jest moim
doświadczeniem. Realnym wtedy kiedy jest nierealne i nieprawdziwym
wtedy kiedy jest realne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz